Podróż do korzeni ajurwedy, czyli Majówka w Indiach

Już 24 kwietnia wyruszamy na MAJÓWKĘ Z MEDYTACJĄ, JOGĄ I AJURWEDĄ w Indiach do miejsca, w którym wszystko się zaczęło. Wyruszamy w podróż do naszych korzeni ajurwedy, starożytnej nauki o zdrowiu i życiu. To tam pierwszy raz skorzystałam z konsultacji ajurwedyjskiej i doświadczyłam mocy masaży, terapii ajurwedyjskich. To tam pierwszy raz na pięć dni świadomie zatopiłam się w ciszy. To również w tym wspaniałym ośrodku ajurwedyjskim, aśramie i największej parmakulturze na świecie pierwszy raz usłyszałam na żywo dźwięk wedyjskich hymnów. Poczułam ich wibrację i uzdrawiającą moc. To tam poczułam jak karmi moje ciało i odżywia duszę naturalne, ekologiczne jedzenie gotowane w 100% zgodnie z zasadami ajurwedy. Tam od kilku lat wracamy z Maćkiem na warsztaty, które pomagają wracać do równowagi, zdrowia i szczęścia na wielu poziomach, o których wspomina ajurweda. Szczegóły warsztatów znajdziecie w zakładce „warsztaty” na medytujemy.pl Zapisy: Karolina.kopocz@gmail.com 

A poniżej fragment „Jestem kobietę” mojej książki o miłości i zmianie zadedykowany temy wyjątkowemu i bliskiemu naszemu sercu miejscu…

„(…) Aśramowa stołówka to gigantyczny kilkupiętrowy budynek oddalony o kilkadziesiąt metrów od mojego pokoju. Na samym dole ustawiają się tysiące Hindusów. Kuchnia w „Art od Living International Center” w Bangalore zaliczana jest do jednej z największych na świecie. Miesięcznie wydaje do 2 milionów posiłków! Zgodne z zasadami ajurwedy śniadania, obiady i kolacje serwowane są nie tylko szukającym wyciszenia przyjezdnym z całego świata. Gotuje się w garnkach mieszczących dorosłego mężczyznę. Przyprawia się wiadrami kurkumy, liści curry czy kminu rzymskiego. Nim aromatyczne sosy curry, idli (parowane bułeczki z fermentowanego ryżu i roślin strączkowych) czy tysiące chlebków chapati opuszczą kuchnię, śpiewa się mantry. Ich wibracja przenika nie tylko do pożywienia zmieniając jego energetykę. Dźwięk miliony powtarzanych modlitw nawołujących do miłości, pokoju i współczucia roznosi się w powietrzu. Penetruje każdą komórkę ciała. Dociera do najmniejszych zakamarków jadalni, klatki schodowej i… duszy. Fundacja karmi, ubiera i uczy tysiące sierot, mieszkańców aśramu oraz ubogich mieszkańców okolicznych wiosek.  Z fascynacją przyglądam się uśmiechniętym od ucha do ucha mieszkańcom tego olbrzymiego kraju, którzy sprawnymi ruchami łączą ryż z dalem (sosem z roślin strączkowych) i kawałkami świeżych, wciąż pachnących chlebków chapati. Zapach orientalnych przypraw i kilkadziesiąt godzi podróży przyprawia mnie o zawrót głowy. „Wstrząśnięta, nie mieszana” wspinam się na trzecie piętro, gdzie mieści się międzynarodowa stołówka.  – Dzięki Bogu są krzesła, sztućce i stoły – mówię do K. (nazwijmy ją tak umownie), mojej współlokatorki z Polski. 

– Ja mam ochotę spróbować zjeść rękami. Jest w tym coś organicznego i pierwotnego – odpowiada podekscytowana. Nie podzielam jej entuzjazmu. Na tamtym etapie życia jedzenie rękami wydaje mi się „barbarzyńskie”. Jak w scenie z „Misia” biorę metalową tacę i sztućce. Łapczywie nakładam jedzenie. Do dopełnienia obrazu brakuje tylko łyżek i widelców przyczepionych do stołu na łańcuchu. Od razu zauważam też, że dania są słabiej przyprawione, a przed to zdecydowanie bledsze niż te, które widziałyśmy na dole. Intensywną barwę zawdzięcza dodatkowi przypraw i chilli. Nakładam więc na talerz ryż, kitchari (ajurwedyjskie risotto z ryżu i soczewicy), ryż, curry i chapati. Jestem tak głodna, że nie kontroluję nakładanej porcji. Ruszam z tacą do stolika. „You are not throwing just food. But somone’s hard work, energy and effort, water, natural resources and… love” („Nie wyrzucasz tylko jedzenia, ale również czyjąś ciężką pracę, energię i staranie, wodę i zasoby naturalne oraz… miłość”) – mój wzrok zatrzymuje się na plakacie. „Złowieszczy” napis dosłownie „wyrasta” na wysokości mojej głowy. Ze wstydem zaglądam na zawartość swojej tacy. Uświadamiam sobie, że prawdopodobnie większość z niej wyrzucę. Mało tego dochodzi do mnie ile do tego momentu wyrzuciłam/zmarnowałam jedzenia. Poczucie winy miesza mi w głowie. Blokuje mój apetyt. Z pełną winy i jedzenia tacą ruszam więc do „zmywalni”, czyli miejsca w którym każdy opróżnia resztki i myje talerze. Czekam na moment, kiedy ruch maleje. Wówczas starannie doczyszczam swoją metalową tacę. Po metalowej tacy przychodzi czas na umysł, na duszę. (…)”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *